Niedzielny obiad to dla mnie obiad, na przygotowanie którego mam nieco więcej czasu. Często zdarza się, że powstaje od niechcenia, zainspirowany piosenką, wspomnieniem, lub nagłym telefonem od mamy, że ugotowała CAŁY GAR gołąbków i muszę zrobić miejsce w lodówce.
Powstają wtedy dania, których w innych okolicznościach bym prawdopodobnie nie wymyśliła - polędwica wołowa w sosie pomidorowo-szpinakowym, mix pieczonych ziemniaków z sezamem i pieczarkami z rukolą i pomidorkami koktajlowymi.
Zdarza się też, że budzę się bardzo wcześnie i od rana czaruję w kuchni - kluski drożdżowe na parze, wołowina w sosie śliwkowym i kapusta zasmażana z jabłkiem lub czysty barsz czerwony z paszteczikami bądź malusieńkimi uszkami...
W niedzielę też często eksperymentuję z nowymi smakami i potrawami, mam czas, żeby wczytać się w przepis, poczytać o nowej przyprawie, czy technice, a jak coś nie wyjdzie, to można bezstresowo ugotować coś innego.
Z ciekawości wrzuciłam w google hasło niedzielny obiad - wyszukiwarka wyrzuciła zdjęcia kotletów, kurczaków, roladek, mięs duszonych, ziemniaków, klusek śląskich, buraczków, surówek.
Nie wiem, czy kiedykolwiek zrobiłam prawdziwy dwudaniowy niedzielny obiad. Może powinnam?
PS. My dziś poszliśmy do ulubionej kawiarni na niedzielny obiad - mąż jadł spaghetti, ja pizzę - owocowo - lodową, oczywiście ;)